niedziela, 19 stycznia 2014

Śmiech pielgrzyma - dzień 1

Dziwny tytuł? A co to, mnie już nie wolno iść do Częstochowy z kolegami? Moje nogi - mój wybór!

Jako, że na dworze ziąb i zapewne wszyscy teraz myślimy o wakacjach, tych byłych oraz tych, które dopiero będą (ciekawe czy dożyję tych przyszłych), postanowiłem wam napisać co śmiesznego spotkało mnie no tej "nudnej, pełnej modlitwy wyprawie katorżników skazanych przez nadmiernie wierzących rodziców na marsz w nieznane". Będę starał się opisywać każdy dzień po kolei. 

Na pielgrzymkę chciałem sam pójść. Moi "nadmiernie wierzący rodzice" wręcz mi to odradzali, ale ja się uparłem. Chciałem przeżyć wspaniałe duchowe przeżycie, wziąć udział w swego rodzaju przygodzie oraz (chyba każdy by tego chciał :P) uwolnić się od rodziny chociaż na te 5 dni ( bo tyle idzie pielgrzymka Krakowska, na której byłem).

Dobra, więc zaczynajmy - dzień pierwszy:

Oczywiście od razu na początku nie obyło się bez jakiegoś paradoksu. Żeby dojechać do Krakowa musieliśmy najpierw pojechać 70 km na północ - do Warszawy! Tam przesiadaliśmy się do pociąg, który (przejeżdżając przez miejscowość, z której wyjechaliśmy) zmierzał na południe, do celu naszej podróży (albo startu katorgi, jak kto woli).

Po Krakowie poruszaliśmy się czym? Oczywiście, no bo jakże inaczej... KOMUNIKACJĄ MIEJSKĄ! Każdy z wielkim plecakiem na stelażu, karimatą, śpiworem i podręcznym bagażem pchał się do autobusu pełnego miejscowych. Było nas co najmniej 10 osób + bagaże, a autobus duży nie był.
Pielgrzymka ruszała dopiero następnego dnia, więc po zostawieniu bagaży w zakrystii jakiegoś kościoła poszliśmy na miasto. Zjedliśmy coś, odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. A gdzie udało się 3/4 mojej grupy - od razu zastrzegam, że nie miałem z tym nic wspólnego :P - na piwo(ja być abstynent), na pielgrzymce obowiązywała "ścisła" abstynencja (której moja grupa i tak nie zachowała).


Później zabraliśmy nasze bagaże i pojechaliśmy (znowu autobusem, czy tam jakimś tramwajem) do szkoły pijarskiej, gdzie mieliśmy spać. W sumie to tego dnia nie działo się nic interesującego. Wieczorem się trochę powygłupialiśmy. Ja robiłem za fotografa :P.

Widziałem jeti w śpiworze :D
Czekajcie na dzień drugi mojej "wyprawy".
Pozdrawiam,
Pan Drewienko.

4 komentarze:

  1. "przeżyć wspaniałe duchowe przeżycie" - popracuj nad stylistyką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uwagę. :D W końcu pierwsze koty za płoty.

      Usuń
  2. Mnie sie podoba

    OdpowiedzUsuń