Mam dzisiaj dla Was leciutką komedię romantyczną. Myślę, że nawet osoby (czytaj: panowie :D), które nie lubią tego typu filmów nie zawiodą się tym tytułem.
"Oświadczyny po irlandzku" nie jest najnowszym filmem (2010), ale myślę, że nie wiele osób o nim słyszało. Opowiada on o perypetiach amerykanki Anny - dziewczyny kardiochirurga, który wyjechał do Dublina na konferencję lekarzy (czy jakoś tak :P). Anna marzy by jej chłopak się jej oświadczył. Nie może się jednak tego doczekać. Korzystając ze starej irlandzkiej tradycji, która mówi, że 29 lutego kobieta może oświadczyć się facetowi, postanowiła sama spełnić swoje marzenia. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem, a czas gonił... O tym co się wydarzyło i przez co musiała przejść Anna by wreszcie odnaleźć swoją prawdziwą miłość dowiecie się po obejrzeniu CAŁEGO filmu "Oświadczyny po irlandzku" :D.
Film ogląda się bardzo miło. Chociaż humor nie jest tu jakoś bardzo wyrafinowany to jednak cała historia jest dość ciekawa, aktorzy przyjemni, a piękne widoki (według mnie) dodają całemu filmowi swoistego uroku. Myślę, że przypadnie do gustu większości osób z obu płci.
Należę do grupy ludzi, którzy oglądają filmy ze wszystkich kategorii (oprócz horrorów!!! Jestem wrażliwą duszyczką xD.). Nie każde jednak przypadają mi do gustu (to chyba jasne). Na niektórych gniotach muszę powstrzymywać odruch wymiotny, kiedy patrzę na efekty specjalne, lub śpię z powodu dennej fabuły/gry aktorskiej. Zdarzało mi się już iść do kina i wyjść z niego skołowany psychopatyczną fabułą filmu. Niektóre jednak filmy, nie wyróżniające się efektami specjalnymi, historią czy wyrafinowanymi żartami potrafią wzruszyć mnie do łez lub rozbawić na resztę dnia (po to właśnie chodzi się do kina, a nie po to, by po wyjściu z seansu być tak skołowanym, że wpada się na ludzi przy drzwiach :P).
Pozdrawiam i zachęcam do obejrzenia "oświadczyn po irlandzku". Mile widziane wszelkie komentarze oraz nowi obserwatorzy :D,
Pan Drewienko.